Thursday, February 09, 2006

pomylka?


dzien,ktorego zaiste,nie powstydzilby sie sam wacpan Dyzma.


mielismy jechac na pustynie,by ot tak poszlajac sie po wydmach,ale skads sie dowiedzielismy,ze dzis koncza sie coroczne mistrzostwa-wyscigi wielbladow. no to w te pedy do samochodu,tak,tak,wiem gdzie jechac,tak,tak juz tam bylem-uslyszalam.
no,ale niestety,wydalo sie,ze jednak-nie pamietal. co gorsze,oznaczenia na autostradach pisane po arabsku,lecz w jezyku chinskim,Jahra wg nich znajdowala sie zarowno na polnocy,jak i poludniu. do tego co jakis czas musielismy zmieniac kierunek ruchu,przejezdzajac przez dziure w siatce(na autostadzie!!!). 3 godziny blakalismysmy sie potem po pustyni szkajac owego toru wyscigowego. takiej gory smieci nie widzialam nawet w polskim lesie:].
gdy juz zaczelam przysypiac,nie wierzac,ze w koncu tam dotrzemy,poza tym,wg moich obliczen i tak bylo juz po zawodach...JEST JEST sa szyldy,wielka smiejaca sie twarz nowego emira oglaszajaca,ze dzis ostatni dzien mistrzostw i ze mamy jechac TAM(tu strzalka).
po srodku pustyni.
i tu zaczyna sie to,co smieszne.
wyszlismy z samochodu.wiatr,zimno,lby urywa.wiec macierz zarzadza,co by zmienic laszki na cieplejsze,niewazne jak bedziemy wygladac,przeciez bedziemy marznac na trybunach.wciagnela jakis dziwny sweter,czape z daszkiem,Andrzej wojskowa kurtke amerykanska,ja szal i jazda.
wejscie na tor,nad ktorym piekne portrety bylych emirow,z wlasnie zmarlym na koncu.

przy wejsciu dwoch czarnoskorych bodygardow w okularach,z komorami w lapach,prosza do srodka...ekhm..wchodzimy,tu nas przejal jakis inny odstawiony arab,minal nas chlopiec w odswietnym kuwejtskim wdzianku niosacy tace z kawa,jegomosc skierowal nas na gore(bez zadnego slowa z naszej strony),tam nas jeszcze ktos inny przejal,nie orientowalam sie,tak sybko sie to dzialo.kiedy juz stanelam na gorze,dostalam lekkiego oczoplasu i tylko syknelam "matka,sciagaj czapke". podszedl do mnie pan i grzecznie klaniajac sie spytal,z jakiego jestesmy kraju.Poland. a to,tuta,tutaj,prosimy bardzo. nadal nic nie rozumiejac poszlam za nim. a tu trzy skorzane fotele dla nas,za moment przyszedl kelner z jakimis bezalkoholowymi bajerami w kieliszkach.miejsca swietne.tuz przy szybie,nad nami dodatkowo monitory.tak sobie usiedlismy...rozgladamy sie.. lekko przlknelam sline-mama-rzekne nagle patrzac delikatnie w lewo-a czy ten mlodzian z ladnie pzystrzyzona brodka to nie jest przypadkiem syn zmarlego emira?zdaje sie,ze widzialam go na plakatach.
okazalo sie,ze mialam racje.
byli w tej samej sali rowniez wielcy szejkowie. bialych ludzi niewiele.za nami para i z boku.z czego z jednymi lecialam z londynu,pan mnie skojarzyl i pieknie sie uklonil.
i w tym momencie wzrok powedrowal mi w gore,nad nasze glowy...jezusmaryjatrojcoswieta.
"ambasadors"-glosil napis. z tylu,za nami natomiast"press"
Mamaaaaaa!!!! a ja juz wszystko wieeeeeem!!!! :D

zeby nie wybuchnac smiechem udalam sie do miejsca odosobnienia.nie wiedzialam jednak gdziez to. w tym momencie wyrasta przede mna arab,co to nas do miejsc doprowadzil,z usmiechem"can I help you?".mowie,ze gdzie wucet.a on"jestescie z Polski? jestem Mohamed i mowie po polsku"
moja dolna szczeka wybrala sie w tym momencie na parter.ale po chwili udalo mi sie ja nawrocic.
otoz Mohamed ma brata w Katowicach,do ktorego jezdzi co 3 miesiace. pokazywal zdjecia z sylwestra.i nikt mi juz nie wmowi,ze islamisci alkoholu nie pija.yh.
tylko on wiedzial,ze nie jestesmy ambasadorami.nie przeszkadzalo mu to ani troche. opowiedzial duzo o wyscigach.
po pierwsze dziw bierze,iz taki camelek kosztuje tyle co nowe ferrari.do tego trener,utrzymanie...jes'c lubitieli.
w kazdym badz razie opiekowal sie nami slicznie do konca zawodow. po zawodach wzielam aparat w lapsko i udalam sie z dziennikarzami na dol. zwycieski wielblad zostal wysmarowany szafranem(!!!!). najdrozsza z przypraw.gram kosztuje ponad 10 KD,a tego bylo cale wiadro...yszz..wielblad rowniez nie mogl pojac tej rozzutnosci,ciagle zwiewal w sobie znanym kierunku. potem podszedl do mnie pan z wielkim obiektywem(ekhm) i zaprowadzil do namiotu. obpstrykano mnie i Andrzeja,co mnie znow zaczelo bardzo smieszyc.Andrzej wygladal na amerykanskiego wojaka,a ja do niczego w ogole nie podobna,ale zdjec mi zrobiono co niemiara. zwiac w pewnym momencie juz mialam,ale pan mnie znow do owego namiotu podprowadzil i spytal grzecznie,czy nie pozwole zrobic jeszcze paru zdjec.dla prasy.aaaaaaaaaaaaaaahhahahahahaa. a co tam.i tak wyjezdzam za dni pare.
po powrocie na gore natknelam sie na panow z telewizji z kolei,przez duszenie atakow smiechu dostalam czkawki i w ogole wszystko mi sie platac zaczelo.pani z ambasady Anglii podala nam meila,co by jej zdjecia wyslac. Muhamed z kolei wzial nr od Andrzeja,po kij-nie wiem.
tzn,bedac w domu juz wiedzialam- po co.
wracajac do domu wstapilsmy na moment do namiotu trenerow wielbladow(ale to juz na pustyni). dali sie poprzytulac do wielbladow ze skarpetkami na mordkach.wielblad okazal sie bardzo kochliwy,lubil sie tulic,a jak poszlysmy sobie,to smiesznie chrzakac poczal.a silny skurczybyk,wlasciciela swego,co go przytrzymac za"uzde"chcial-w powietrze uniosl niemal.
wracalismy jakis czas pod prad(autostrada).niechcacy.
potem dopadla nas burza,najpierw piaskowa,a potem zaczal leciec z nieba piaskowoblotny syf.pioruny.potwornosc.wichura.
dojezdzajac do domu dostalismy telefon od Muhameda,czy bysmy jutr na kawe sie z nim nie przeszlismy.

no ba. w koncu po cos kupilam sobie te szpile.

:D

tak oto

i takie tam: jak sani po pustyni biegala.

wielblady po chodnikach biegaja

ci panowie po angielsku ni pol slowa


Mohamed,mama,ja,Andrzej